[Czuwaj] o wojnie

Anna Miszczak ania.poziomka w wp.pl
Czw, 3 Kwi 2008, 22:29:11 CEST


----- Original Message ----- 
From: "Seascout" <seascout w o2.pl>
To: "'Lista dyskusyjna harcerek i harcerzy.'" <czuwaj w listy.czuwaj.net>
Sent: Thursday, April 03, 2008 6:56 PM
Subject: [Czuwaj] o wojnie



>A ja pytam o pasję wojny. Zabijania, >bawienia się w wojsko, hołubienia
>czasów wojny...

Ja nie wiem, jak to jest z pasją wojny. Uczę historii, ale zawsze bardziej 
uważałam się za historyka kultury niż fankę różnych rodzajów czołgów, czy 
pasjonatkę broni wszelakiego typu. A ze Zbrojowni na Wawelu wychodzę 
wściekle głodna, z zawrotami głowy i przeświadczeniem, że nie byłabym w 
stanie podnieść przeciętnego miecza, a co dopiero ściąć nim na raz "trzy 
głowy psów niewiernych" jak Podbipięta... To tak jakby ktoś sugerował, że 
moja wypowiedź to subiektywne skrzywienie zawodowe i wypaczenie charakteru.

Pamiętam moje emocje z Arsenału z lat wczesnomłodzieńczych - jak byłam 
niesamowicie rozczarowana, kiedy zupełnie nie sprawdziły się opowieści 
starszych druhen i druhów z mojej drużyny o tym co przeżyli ww Warszawie 
(gdy ja dwa dni przepłakałam przy Rozglośni Harcerskiej) - o tym, jak trzeba 
było "zagazować wrogi warzywniak niemiecki", jak trzeba było się skradać z 
tajną przesyłką, przedzierać z punktu na punkt. Do dziś wspominam, jak byłam 
mocno rozczarowana, kiedy jako świeżo upieczona przyboczna zawiozłam 
niewiele starsze od mnie nastolatki na sławetny rajd- a tam: tadam! 
przepytywanie ze znaków używanych na planie miasta, sygnalizacja alfabetem 
Morsea, wydziwianie starszych już mocno ludzi, że nie potrafimy dokładnie 
OPOWIEDZIEĆ (najlepiej machnąć reką w konkretnym kierunku) którędy kanałami 
przedzierały się kolejne oddziały powstańcze...  My, szczecinianie, którzy z 
trudem orientowali sie w jakiej dzielnicy miasta jesteśmy i jak wrócić do 
bazy...
I na koniec trasy porażkowy bieg w pełnym umundurowaniu, bieg sprawnościowy, 
czysto fizyczny, w parku na oczach warszawiaków, kiedy moja zmęczona 10 
godzinną podróżą ekipa szczecińska wściekła się, że musi sztafetą 
przekazywać sobie jakąś durną pałeczkę, skakać, robić przysiady i ogólnie 
wygłupiać się w publicznym miejscu w upalne popołudnie. A kiedy nerwy 
puściły i dość napastliwie zapytaliśmy- po co to wszystko - usłyszeliśmy, że 
należy dbać o zdrowie i kondycję, że znajomość znaku Cepelii i apteki na 
planie miasta jest ważna i przydatna, że jesteśmy czepialscy itp., itd. 
Dopiero wizyta na alei Szucha dała nam posmak tego, na co liczyliśmy. Apel i 
przemarsz w wielkim gronie harcerzy dały nam namiastkę PASJI, emocji 
właśnie - a my tego potrzebowaliśmy. Gazeta "Harcerz Rzeczypospolitej" 
bodajże czytana w powrotnym pociągu - dała nam powiew nowości i zauważenie, 
że można inaczej niż u nas harcować. My chcieliśmy ten Arsenał przeżyć, nie 
obejrzeć, czy opowiedzieć. Naczytaliśmy się książek o bohaterach. Bohaterach 
okupacyjnych, ludziach z Powstania. My chcieliśmy choć troszeczkę zaczerpnąć 
tej atmosfery. Po co? Bo to kultowa Warszawka, piesni powstańcze, byliśmy 
niemal rozczarowani brakiem ruin i niemieckich mundurów. Ot, głupiutkie 
nastoletnie wyobrażenia. Nikt z nas nie myślał o zabijaniu- sądzę, że w 
ogóle nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy- że wojna oznacza pozbawianie życia 
kogoś innego. My chyba szukaliśmy takiej dzielności, takiego radzenia sobie 
z życiem czy wierności ideałom, jak ludzie których podziwialiśmy. Wokół nas 
dopiero co umarł komunizm, dorośli zajmowali się zarabianiem wielkiej kasy i 
świat stanął dla nas na głowie. Karmieni byliśmy przez całe dzieciństwo 
filmami wojennymi ale i poczuciem spokoju. Ktos za nas myślał, decydował, 
czekolady nie było, ale ziemniaki zawsze. Za młodzi byliśmy na politykę 
państwa, czy nawet harcerską. Grzebyk czy inny naczelnik- to były nazwiska 
odpytywane na biegach. A zmiana Prawa - to skandal, bo od nowa trzeba się 
było uczyć jego punktów. Ale Rudy, Zośka czy Alek byli dla nas dość bliscy i 
realni. Zazdrościliśmy im, że byli Kimś. Znaliśmy ich doskonale.  Nawet na 
rubieżach zachodnich - w naszym Szczecinie, gdzie pociagi miały końcowy.  I 
chcieliśmy przeżyc to co oni- w złagodzonej oczywiście mocno formie :) A 
może i nie złagodzonej? Kto nie chciał być kiedys Bohaterem?
Kto nie chcialby po cichu dzisiaj?
Po co są teraz durne wojenkowe gry komputerowe? Po co dziś dorosły facet 
siada i zaczyna przemierzać zakątki kwatery Hitlera? Dlaczego świeżo 
upieczeni absolwenci kursów HGRu przez kilka miesięcy noszą przy sobie 
rękawiczki jednorazowe i ustnik do sztucznego oddychania? Po co tworzy się 
"holywoodzkie" filmy o wierności idałom? - Ostatni Samuraj, Król Arur, Troja 
czy inne szerokoekranówki?

To chyba nie pasja zabijania, nie bawienia się w wojsko, ale szukanie 
przeżyć i pewnych nieśmiertlenych idei. Jak być człowiekiem w najgorszych 
czasach, co oznacza tak naprawdę wojna, czy warto zapłacic najwyższą cene za 
swoje poglądy i przekonania, czy warto walczyc o ideały za każdą cenę...
Niestety, myślę, że tematyka wojenna ułatwia pokazanie tego. Takie troche 
pójście na łatwiznę. Czy w czasie pokoju mamy aż tyle dylematów? Czy dziś 
przy presji posiadania i pieniądza zastanawiamy się nad pewnymi sprawami? 
Śmiejemy się z seriali, które pokazują zwykłe życie ale czasem cos 
przemycają wartościowego.
Może świadomi, dorośli mają jakieś wątpliwości. Ale młodsi? Oni cały czas 
szukają - upływ czasu i kolejnych pokoleń tego nie zmieniają. Młodzi zawsze 
szukali emocji i przygód. A brak doświadczenia powoduje, że wojna wydaje się 
przygodą. Oczywiście nie ta wojna, gdzie w zaduchu i smrodzie krwi umierają 
ochłapy ludzkie w prowizorycznych szpitalach, ani  nie ta- gdzie o 
bohaterach z butelkami benzyny przeciwko czołgom nie dowiaduje się nikt, bo 
po szczątkach trudno rozpoznać kto to był. I tym bardziej nie ta, kiedy 
zdajesz sobie sprawę, że pociągnięcie spustu oznacza, że masz na twarzy 
fragmenty czyjegoś ciała i wymiotujesz z wrażenia mówiąc oględnie .
Czy gracze w paint - ball mają takie skojarzenia? Albo Wikingowie piorący 
się po tarczach na pokazach? Wątpię. Może to i lepiej.

Na szczecińskim "Gryfie" uwielbialiśmy trasy "historyczne" - opowiadające o 
początkach harcerstwa, które u nas rozwijało sie w czasach dojścia Hitlera 
do władzy. Upajaliśmy sie zadaniami, kiedy musieliśmy przenieść mikrofilm w 
specjalnej skrytce wyciętej w podręczniku niemieckiego, śledziliśmy agentów 
w skórzanych płaszczach (choć przynaję, że opaski ze swastyką wydawały się 
nam trochę przesadzone, nawet na potrzeby rekonstrukcji sytuacji) czy sami 
wymykaliśmy się z obławy gestapo lub unikaliśmy szpiega, który miał 
sprawdzić w czyim mieszkaniu jest polski łącznik. I znów- nigdy nie 
podchodziliśmy do tej historycznej jakby nie było tematyki- jako do 
hołubienia czasów wojny. Raczej kombinowaliśmy, że nasz błąd - to  strata 
czyjegoś życia, spalenie mieszkania, a nie tylko utrata punktów. Raczej 
takie "zabawy" jak dziś z przekąsem czy wręcz z ironią stwierdziliby pewnie 
niektórzy uczestnicy tej Listy dawały nam pewien obraz, pomagały zrozumieć 
tematy historyczne- ale i zauważyć jak mogą reagować w takich sytuacjach 
ludzie, tłumaczyły - jeśli nie działania- to choć emocje ludzi z tamtych 
czasów.
Czy to hołubienie wojny? Delektowanie się przemocą? Ja osobiście mam 
wątpliwość. Myślę, że czasem warto pokazać komuś coś dosłownie, pomóc 
przeżyć, aby zrozumiał. Zwłaszcza młodszym, którzy nie myślą tak 
abstrakcyjnie, co wiedzą wszyscy pracujący z zuchami czy harcerzami. Wiele 
bym dała, aby moi uczniowie zamiast słuchać, pisać, oglądać czy czytać- po 
prostu przeżyli fragment historii.
    I na koniec przydługiego listu - ostatni argument. Dwa lata temu byłam z 
moimi harcerzami starszymi zimą w Warszawie. Dziś dla nas miasto, jak 
miasto, choć pociągi dalej mają w Szczecinie końcowy. :)
Żadnych emocji. Brudna, szara i zaganiana stolica. Minus dawdzieścia, więc 
dwa pierwsze dni - rajd po MacDonaldach. Na naszych kresach takich 
temperatur nie uświadczysz. Ale pierwszy raz w życiu byłam ponad sześć chyba 
godzin w muzeum - nie dlatego, że ja - pasjonatka, albo że zimno za 
drzwiami. Gimnazjaliści i starsi nie chcieli wyjść. Oczywiście z Muzeum 
Powstania, jak się domyślacie. Wir wrażeń. Pieśni powstańcze, zdjecia i 
filmy, bicie serca, dotknięcie (hmm-jak to nazwać) jakiegoś karabinu, namiot 
ze świadectwami ekshumacji, podrabiany, ale jednak kanał i nasza w nim 
koleżanka z klaustrofobią. Jej strach i nasze przekonanie- że nie ma innej 
drogi, niz tak, którą musi przejść.
I niezwykły młody przewodnik czujący swoje opowieści. Sześć bitych 
godzin.Wieczorem obejrzenie zakupionych filmów- o kobietach czasów wojny i o 
Mirowskim. A następnego dnia- kulminacja - niezwykła przygoda - spotkanie z 
Łączniczką z kanałów. Niespodziewane, bo nieplanowane, szybkie złapanie 
sytuacji u szefostwa Muzeum Harcerstwa na Konopnickiej. Błaganie, żeby 
chciała z nami porozmawiać. I zgodziła się. Własnymi, urywanymi słowami 
potwierdziła wszystko co widzieliśmy w Muzeum czy na filmach, czego 
doświadczyliśmy. Opowieść o bohaterstwie dziecka które oddało sanki na 
barykadę, choć była to jedyna wartościowa rzecz, którą miało, opowieść o 
brodzeniu w fekaliach w kanałach, opowieść o głodzie i strachu zwykłych 
mieszkańców kamienic, którzy nie przeklinali powstańców, choć mieli prawo 
nawet w pojęciu sprawców zamieszania. Były tam w pokoiku Druhny Derektor też 
dwie inne osoby - znaliśmy je z wczorajszego filmu. Nieprawdopodobny zbieg 
okoliczności. Historia zaczęła żyć własnym życiem. Okazało się, że to nie 
bajery z książek i filmów. Żadnej cukierkowatości Czterech pancernych, ale 
autentyczne, bolesne dzieje okupacyjnej rzeczywistości i powstańczych losów. 
Zetknięcie wiedzy i prawdy.
Tym bardziej, że jak okazało się po spotkaniu które musieliśmy skrócić, bo 
Łączniczka z nadmiaru emocji poczuła się gorzej - odblokowaliśmy coś w 
starszej pani - nie opowiadała tego od lat. Nie była w stanie. Szczera 
ciekawość nastolatków, prawdziwa chęć dowiedzenia się jak było, zrozumienia 
emocji - wyzwoliła ją. I nas. To nie był sztywny wywiad na potrzeby zadania 
przedrajdowego. To były własne poszukiwania grupki dzieciaków. Mądre, 
zaskakujące pytania chłopaka, który siedzi przy komputerach lub łączy 
druciki układów elektronicznych. Rozgorączkowanie piętnastoletnich fanek 
ostrej muzyki. To było im potrzebne. I choć minęło już trochę czasu, choć 
nasze drogi się rozeszły - wiem, że zostało to w nich. Że coś zmieniło. Oni 
zrozumieli, że bohaterem był mały chłopiec, który kochał swoje sanki, a nie 
tylko zapalczywy romantyk, biegnący z butelką na czołg. Rozmawialiśmy o tym 
długo w ostatnią warszawska noc.
Czy poczuliby to samo, gdybyśmy pogawędzieli sobie nawet przy ognisku o 
słowności, patrzeniu w przód i bohaterstwie dnia codzienngo? Może też- ale 
byliby ubożsi o jakieś wzruszenie, o własne przeżycie o oswojenie się z 
historią, którą sami tworzymy.
I mam nadzieję, że dziś w dalszym ciągu - mając lat 17 czy 19 lat - tak samo 
jak wtedy - śmieją się do rozpuku z ludzi ubierających się do szkoły w 
panterki armii w Iraku, z ludzi biegających z plastikowymi karabinami po 
stacjach benzynowych, marzących o Wielkim Zabijaniu. Ale myślę, że zabiorą 
swoje dzieci do Muzeum Powstania czy na jakąś rekonstrukcję tamtych dni. Mój 
następca już zaczął. Zabrał swoją drużynę harcerską na ferie do Warszawy. I 
poszli do Muzeum,choć wielbicielem historii nie jest.
A wiec warto pokazywać wojnę. Z jej brudem i romantyzmem.

Właśnie spłynąl list Patrycji o potrzebie historycznych Arsenałów. Ja myślę, 
że jest i zawsze będzie.
A dla tych, którzy tego nie potrzebują- ZHP ma tyle innych propozycji... Nie 
musimy wszyscy być podobni. Warto się różnić.


Anka Miszczak
Hufiec Szczecin- Dąbie





Więcej informacji o li¶cie dyskusyjnej Czuwaj